Quantcast
Channel: Kosmetyczne sekrety
Viewing all 98 articles
Browse latest View live

Paleta cieni Death By Chocolate, I ♡ MakeUp - swatche + opinia

$
0
0
Marka MakeUp Revolution i jej siostra - I ♡ MakeUp pojawiła się w blogosferze stosunkowo niedawno, a od razu podbiła serca większości dziewczyn. Mają wiele świetnych kosmetyków, jak np. serduszkowe rozświetlacze, pudry, bronzery, czy pomadki, ale największą furorę robią palety cieni. O ile nie kusiły mnie pierwsze paletki z oferty MUR, tak czekoladki były na mojej liście chciejstw, od kiedy tylko zobaczyłam ich zdjęcia w internecie.

Paleta cieni Death By Chocolate niedawno pojawiła się w moim poście z wiosenną wishlistą, a zaraz potem trafiła do mnie za sprawą sklepu ladymakeup.pl. Jak tylko otworzyłam paczkę, nie mogłam się doczekać, aż zacznę robić pierwsze makijaże z wykorzystaniem tych cieni. Zakochałam się od pierwszego "macania" :D 

Opakowanie naprawdę robi wrażenie - wygląda autentycznie jak tabliczka czekolady, której jestem wielką miłośniczką. Zaskoczyły mnie również rozmiary palety. W swojej kolekcji mam trzy inne, które dotąd wydawały mi się dość duże, ale Death By Chocolate jest naprawdę duża i ciężka! Nie oznacza to jednak, że jest tandetna i źle wykonana - plastik, z którego zrobione jest opakowanie cieni jest naprawdę solidny i dobry jakościowo. Miałam problem z otwarciem palety, co świadczy o tym, że bez problemu możemy wziąć ją w podróż bez obaw, że cienie się pokruszą i wysypią. 

W środku czekolada wygląda naprawdę imponująco - duże, praktyczne lusterko, cienie przykryte folią z nazwami poszczególnych kolorów i duży, dwustronny aplikator (którego i tak nie używam, ale ważne, że jest! :P). Cieszy mnie fakt, że cienie, które w paletach schodzą najszybciej (rozświetlający, perłowy beż i jasny, matowy beż), zostały powiększone i jest ich dwa razy więcej. Mam nadzieję, że paleta będzie mi dzięki temu służyła długo i nie rzucę jej w kąt ze względu na brak ulubionych kolorów :)

Poszczególne cienie co prawda różnią się pigmentacją, ale z dobrą bazą wszystkie robią wrażenie i długo utrzymują się na powiece. Najlepiej wypadają cienie metaliczne i perłowe, trochę gorzej matowe. Wszystkie są piękne, utrzymane w brązowo-beżowej, "czekoladowej" kolorystyce, umożliwiającej wykonanie zarówno dziennych, jak i wieczorowych makijaży. Ich jakość i pigmentacja jest naprawdę bardzo dobra, porównywalna do drogich, markowych palet. Jestem z niej meeeega zadowolona i inne palety poszły już w odstawkę - teraz na co dzień towarzyszy mi Death By Chocolate :)

Poniżej swatche i opisy poszczególnych kolorów:

White Light - typowy beż do pokrycia całej powieki, przestrzeni pod łukiem brwiowym, bądź do rozcierania innych cieni - jasny, w cielistym kolorze, uniwersalny, dobrze napigmentowany i łatwy do nakładania.
Don't Let Go - metaliczny, karmelowy, zimny brąz. Bardzo dobrze napigmentowany.
Break Me Up - matowy, zimny brąz, lekko szary. Pigmentacja dobra, nadaje się do pokrycia całej powieki i rozcierania granic między kolorami.
Consume Me - perłowy, zimny, średni brąz, z delikatnie miedzianym połyskiem. Pigmentacja bardzo dobra.
All is Lost - głęboka, ciemna, matowa czerń. Świetna pigmentacja i świetna trwałość - łatwy do rozcierania przy smokey eye :)

Lick Me - matowy, brudny, pudrowy róż. Jeden z moich ulubionych cieni z paletki :) Gorzej napigmentowany, niż metaliczne cienie, ale ładnie wygląda na powiece i często go używam do codziennych makijaży.
Fool's Gold - metaliczne złoto. Świetnie napigmentowane, z mnóstwem drobinek, idealne do makijażu na imprezę, bądź większe wyjście.
One More Bar - matowy, ciepły brąz, typowa mleczna czekolada. Kolejny cień, którego używam praktycznie na co dzień i którego najszybciej mi ubywa. Pigmentacja bardzo dobra. 
Devour Me - matowy, zimny, ciemny brąz, z lekką domieszką fioletu. Pigmentacja bardzo dobra.
Tear the Wrapper - metalicznemiedziane złoto. Pigmentacja bardzo dobra. 
Love You to Death - satynowy, śliwkowy fiolet. Pigmentacja dobra. 

Pray for Me - metaliczny brąz, który określiłabym jak stare złoto. Pigmentacja bardzo dobra.
Dipped - metaliczny brąz z domieszką srebra/szarości. Pigmentacja bardzo dobra.
Tease Me - metaliczne, ciemne srebro. Pigmentacja bardzo dobra.
Set Me Free - perłowe, jasne srebro. Pigmentacja dobra.
Bring Down Angels - jasny, perłowy beż, z delikatną nutą wanilii. Idealny do rozświetlania kącika oka, może służyć także jako rozświetlacz do kości policzkowych, bądź rozświetlacz do ciała. Pigmentacja bardzo dobra, daje efekt błyszczącej tafli. 

Zarówno sam wygląd palety, jak i kolory cieni tak mi się spodobały, że mam ochotę również na drugą wersję czekoladowej palety - I Heart Chocolate. Nie wspominam już o świetnej jakości i pigmentacji, bo widać to na zdjęciach powyżej :) 

Death By Chocolate kosztuje obecnie ok. 40 zł, a kupić możecie ją w sklepie ladymakeup.pl, który gorąco polecam, ze względu na baaaardzo szeroką ofertę produktów do makijażu - zerknijcie same! :)



Neauty Minerals, Mineralne cienie do powiek

$
0
0
Na początku chciałam przeprosić Was za moją długą nieobecność na blogu, ale praca licencjacka pochłonęła cały mój wolny czas... Na szczęście udało mi się wyrobić z terminami i mogę wrócić do regularnego pisania :)

Swoją przygodę z minerałami Neauty zaczęłam pół roku temu, od podkładu matującego, który idealnie podpasował mi zarówno odcieniem, stopniem krycia, jak i właściwościami matującymi. Jego recenzję możecie przeczytać tutaj [KLIK], a dziś skupimy się na nowości w ofercie Neauty, jaka niedawno pojawiła się w ich sklepie, czyli mineralnych cieniach do powiek. 


Na początek spośród dostępnych 22, wybrałam sobie 3 odcienie i już wiem, że chcę więcej! Mineralne cienie zamknięte są w malutkich, plastikowych słoiczkach o pojemności 1g. Nie myślcie sobie, że to mało, bo minerały są okropnie wydajne :) Słoiczki są dobrze wykonane i trwałe - nawet upadki na kafelki im niestraszne! 

Każdy słoiczek wyposażony jest w sitko, które ułatwia aplikację odpowiedniej ilości kosmetyku na powiekę i zapobiega niekontrolowanemu wysypaniu się cienia, np. podczas podróży. Pigmentacja jest naprawdę świetna i potrzeba niewielkiej ilości, aby uzyskać odpowiedni efekt. Cienie dobrze się rozcierają i łączą ze sobą, nie osypują i wyglądają świetnie, nawet nałożone na sucho i bez bazy. 



Kolory, jakie sobie wybrałam to;
VOLCANIC ASH - średni odcień szarości o matowym wykończeniu,
SANDY BEACH - klasyczny beżowy odcień w matowym wydaniu,

STARRY NIGHT - głęboki granat z dodatkiem delikatnych drobinek.

Wszystkie wyglądają naprawdę pięknie, ale moim faworytem jest Starry Night. Błyszczące drobinki pięknie odbijają światło, dzięki czemu cień przypomina rozgwieżdżone niebo - istne cudo! Sandy beach idealnie nadaje się do pokrywania całej powieki, lub do rozcierania innych kolorów. Volcanic Ash natomiast jest głęboką, matową szarością, jaką rzadko spotyka się w paletkach, bądź w postaci pojedynczych cieni. Kolory są intensywne, świetnie napigmentowane i trwałe.




Poniżej możecie zobaczyć, jak poszczególne kolory wyglądają na skórze. Nałożone są na mokro, dlatego mogą wydawać się trochę ciemniejsze, niż są w rzeczywistości, ale na pierwszy rzut oka widać, że pigmentacja jest naprawdę powalająca:


Jestem pozytywnie zaskoczona jakością mineralnych cieni Neauty Minerals. Są trwałe, wydajne i bardzo dobrze napigmentowane. Nie osypują się, nie zbierają w załamaniu powiek i nie bledną w ciągu dnia. Każdy z cieni kosztuje 14,90 zł/1g. Pełną gamę kolorystyczną możecie zobaczyć na stronie internetowej Neauty (klik w obrazek poniżej):



Naturalna opalenizna bez słońca - Vita Liberata, pHenomenal 2-3 Week Self Tan Lotion

$
0
0
Przyznam się bez bicia, że należę do istot ciepłolubnych (jak na kota przystało). Toteż nie powinno zdziwić Was, że uwielbiam wygrzewać się na plaży i smażyć swoją skórę, by uzyskać piękny, zdrowy, brązowy kolor opalenizny. Wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że notorycznie podczas słonecznych wojaży zapominam o kremie z filtrem, a potem narzekam na suchość i wiotkość skóry. Niestety, takie uroki promieniowania...

Jako, że wiosna to okres kiedy lubię mieć już opalone ciało, solarium unikam jak ognia, a pogoda nie pozwala na "naturalne" opalanie, zaczęłam rozglądać się za trwałymi samoopalaczami. Balsamy brązujące dają za słaby efekt, a zwykłe samoopalacze drogeryjne robią smugi i okropnie śmierdzą. Trafiłam na balsam Vita Liberata z serii pHenomenal i... przepadłam :) 



Rzecz, która wyróżnia markę Vita Liberata na tle innych samoopalaczy to z pewnością fakt, że są stworzone w większości ze składników organicznych. Spójrzcie tylko, ile w nim olejków i ekstraktów roślinnych i powiedzcie, czy widziałyście kiedyś inny samoopalacz z tak dobrym składem? :) Ponadto, Moisture Locking System pozwala na nawilżenie skóry aż do 72h, zaś technologia Odour Remove zapewnia idealny efekt naturalnej opalenizny bez nieprzyjemnego zapachu. I to wszystko prawda!


Na zdjęciu poniżej widać, jaką postać ma sam balsam - ciemnobrązowa, gęsta maź, z lekkim, acz przyjemnym zapaszkiem, znikającym po wchłonięciu. Typowego dla samoopalaczy drogeryjnych smrodku zupełny brak. Lotion nakładamy okrężnymi ruchami za pomocą rękawicy widocznej na pierwszym foto (a którą w całości widać było w TYM poście), co według mnie jest wspaniałym rozwiązaniem. Te z Was, które choć raz w życiu używały samoopalacza pewnie wiedzą, jak wyglądają dłonie po niedokładnym ich umyciu...

Rękawica dużo ułatwia, jest mięciutka i wygodna w użyciu, a w dodatku ma dołączoną do opakowania instrukcję nakładania kosmetyków, więc każda z nas powinna sobie z tym zabiegiem poradzić. Po każdej aplikacji samoopalacza wystarczy ją umyć letnią wodą z mydłem i jest jak nowa :) W tym miejscu rada ode mnie - myjcie rękawicę od razu po nakładaniu balsamu, a nie np. za godzinę, czy na drugi dzień. 



Co mnie urzekło w balsamie Vita Liberata? Przede wszystkim trwały efekt. Nakładałam go zawsze na oczyszczona i wypeelingowaną skórę, zazwyczaj na noc, przed snem. Szybko się wchłaniał i już po paru minutach mogłam spokojnie założyć ubranie. Balsam od razu koloryzuje skórę, więc można na bieżąco śledzić, gdzie już został nałożony, a gdzie nie, co pozwala na uniknięcie smug i zacieków, jak to bywa w przypadku zwykłych balsamów drogeryjnych. 

Taką aplikację (druga i kolejne już bez peelingu) powtarzałam codziennie, przez 3-4 dni, a potem mogłam przez 2-3 tygodnie cieszyć się piękną, zdrową, naturalnie wyglądającą opalenizną i idealnie nawilżoną skórą! Brąz schodzi w miarę równo, nie robi plam i nie brudzi ubrań.


Zdjęcie poniżej przedstawia efekty po jednej aplikacji (można powiększać):


To, jaki efekt końcowy uzyskamy, zależy od naturalnego odcienia naszej skóry. Ja wybrałam balsam w odcieniu Medium, który moim zdaniem idealnie pasuje do mojej karnacji. Nie opalam się na typową czekoladkę, tylko na ciepły, lekko pomarańczowy brąz - i taki właśnie efekt daje samoopalacz Vita Liberata :) Wyglądam zupełnie tak samo, jak po dwutygodniowych wakacjach nad morzem! A to wszystko za sprawą tego cuda. 

Niektórych może odstraszać cena tego kosmetyku. Opakowanie o pojemności 150 ml (które wystarczy Wam spokojnie na pół roku) kosztuje 169 zł. Nie wiem, czy to mało, czy dużo, ale biorąc pod uwagę jego organiczny skład i kasę, jaką wydałybyście na solarium, żeby mieć taką opaleniznę - uważam, że się opłaca. Produkt dostępny wyłącznie w drogeriach SEPHORA. 


Tangle Teezer Compact vs. Tangle Teezer Salon Elite

$
0
0
Szczotka do włosów Tangle Teezer zrobiła furorę wśród blogerek. Bez bólu, szarpania i wyrywania rozczesuje włosy, a ponadto wygładza je i zapobiega rozdwajaniu się końcówek. Osiągnęła miano produktu idealnego, na rynku jest jednak kilka rodzajów osławionej szczotki. Jak spośród ideałów wybrać tę "najidealniejszą"?

Na początek w moje ręce wpadła wersja Salon Elite, którą recenzowałam [TUTAJ]. Niedawno zdecydowałam się jednak na kompaktową wersję Tangle Teezera. Dlaczego? Ano dlatego, że chciałam mieć szczotkę zawsze przy sobie, a bałam się, że przy codziennym noszeniu jej w torebce, po jakimś czasie będzie niezdatna do użytku. Kompakt jest przystosowany do "podróżowania" - posiada nakładkę zabezpieczającą ząbki przed wyginaniem się i niszczeniem.


Czym oprócz ceny różnią się dwie szczotki? Czy warto inwestować w dwie wersje TT? Postanowiłam porównać wersję Salon Elite z kompaktem i spróbować udzielić odpowiedzi na to pytanie :) Omówię najważniejsze kwestie, takie jak wygoda użytkowania, wykonanie i skuteczność (jakość czesania).

WYGODA UŻYTKOWANIA

Kompaktowa wersja Tangle Teezera zdecydowanie lepiej leży w dłoni. Jest niewielka i wyprofilowana tak, że można ją pewnie chwycić i nie martwić się, że w którymś momencie wypadnie z rąk, wyślizgnie się i upadnie na płytki. Salon Elite jest większa i bardziej owalna, opływowa. Nie mieści mi się cała w dłoni, jak jej mniejszy brat, więc łatwo ją wypuścić, szczególnie podczas czesania mokrych włosów, bądź podczas nakładania odżywki w sprayu, kiedy mamy śliskie ręce. Na zdjęciach widać, że jest już nieźle porysowana - to efekt niezliczonej ilości upadków, jakie zaliczyła :) Pod tym względem wygrywa TT Compact. 

WYKONANIE

Obie szczotki są wykonane z najwyższej jakości tworzyw, są odporne na pęknięcia i uszkodzenia, a zęby naprawdę długo są w takim stanie, jak od razu po "wyjściu" ze sklepu (czarny TT mam dwa lata, a nadal wygląda nieźle, mimo wielu upadków i dość intensywnego eksploatowania). Ocenę wyżej daję jednak wersji kompaktowej, za nakładkę na ząbki, która pozwala zachować je nie w dobrym, a idealnym stanie. Można wrzucić szczotkę gdzie tylko się chce, bez obawy o ich deformację, wyginanie i łamanie. Obie szczotki łatwo się czyści - wystarczy tylko woda, trochę mydła w płynie i ewentualnie jakiś syntetyczny, wąski pędzel do wyciągania włosów.

SKUTECZNOŚĆ

Obie szczotkiświetnie radzą sobie z rozczesywaniem włosów, zarówno na sucho, jak i na mokro. Nie wyrywają, nie łamią, nie ciągną, w przeciwieństwie do zwykłych szczotek. Dla mnie używanie TT równa się zdecydowanie mniej bólu i połamanych włosów, a także więcej zaoszczędzonego czasu. Czesanie Tanglee Teezerem trwa o wiele krócej, niż w przypadku tradycyjnych szczotek, bądź grzebienia. Włosy mniej się niszczą, łatwiej się układają, nie elektryzują i są wygładzone. Jedyny szczegół, jaki zauważyłam to to, że Salon Elite ma jakby bardziej miękkie ząbki i mniej drapie w skórę. Być może to dlatego, że jest już "wyrobiony" - kompakt mam dopiero 2 miesiące :)

Czy warto więc zainwestować w dwie wersje szczotki? Moim zdaniem tak. Chociażby po to, aby jedna leżała w łazience, a druga w torebce :) Szczotki są naprawdę trwałe i zainwestowanie kilkudziesięciu złotych będzie inwestycją na lata. Warto też dodać, że Tangle Teezery są dużo ładniejsze od zwykłych szczotek i można wybrać spośród wielu wersji kolorystycznych. Wszystkie możecie podejrzeć np. [TUTAJ], w sklepie ladymakeup.pl, gdzie dostępne są trzy podstawowe wersje TT. Skusicie się na którąś z nich?


ShinyBox maj 2015: Kobiecy Szyk

$
0
0
Choć mamy już początek czerwca, a maj zleciał mi niesamowicie szybko przez sesję i ogrom obowiązków na uczelni, dziś przychodzę do Was z mini-recenzjami kosmetyków, które znalazłam w majowej właśnie edycji ShinyBoxa. Pudełko opatrzono nazwą Kobiecy Szyk, a jego zawartość skomponowano przy współpracy z marką Venezia. 


Pudełko zawierało aż 4 produkty pełnowymiarowe, prezent w postaci gadżetu od marki Venezia, saszetki z maseczką, a także dwóch produktów (również pełnowymiarowych) dla tych, którzy zamówili majowego boxa w ramach subskrypcji. Zapowiada się nieźle - zajrzyjmy więc do środka! :)


1. THALION, Krem nawilżający z ocesomami, 160zł/50ml - miniatura 15 ml

Krem ten zapewnia optymalne nawilżenie i odbudowę bariery ochronnej naskórka cery suchej. Za pomocą "ocesomów" - morskich liposomów, zaopatruje komórki skóry w ekskluzywne morskie składniki. Dzięki nim skóra jest perfekcyjnie odżywiona i nawilżona.

Obecność tego kremu w pudełku bardzo mnie ucieszyła, głównie ze względu na to, że będę mogła wypróbować ekskluzywną, wcześniej nieznaną mi markę. Nie mam pojęcia co to są ocesomy, ale jestem bardzo zadowolona z efektu nawilżenia, jaki ten krem mi daje. Uczucie ściągnięcia natychmiast zostaje zniwelowane, skóra jest gładka i miękka w dotyku, a wszelkie podrażnienia ukojone. Poza tym, skład jest bardzo przyjemny, podobnie jak zapach kosmetyku :) 


2. MARIZA, Pomadka do ust Mariza Selective, 16,60zł/szt. 

Nasycona pigmentami, kremowa pomadka idealnie się rozprowadza, pokrywając usta głębokim i trwałym kolorem. Zawiera naturalne składniki: masło kakaowe, olej awokado i wosk carnauba, które sprawiają, że usta są miękkie, zdrowe i doskonale nawilżone. Mix kolorów.

Niestety, nie przypadł mi do gustu odcień, jaki trafił mi się w pudełku. Określiłabym go jako "barbiowy róż", w którym za nic w świecie nie wyszłabym na ulicę - wyglądam co najmniej śmiesznie z takim kolorem na ustach :P Poza tym podkreśla suche skórki i zbiera się w załamaniach, więc jestem na nie, mimo całkiem fajnego efektu nawilżenia i półtransparentnego efektu. 


3. INDIGO, Lakier do paznokci, 16zł/10ml

Profesjonalne lakiery do paznokci z dodatkiem żywic winylowych, które zwiększają elastyczność i przyczepność produktu do naturalnej płytki paznokcia. Konsystencja ułatwia nałożenie cienkiej warstwy, która błyskawicznie schnie i gwarantuje najlepszą trwałość koloru. Mix kolorów.

Piękna czerwień, przełamana fuksjowym różem (w rzeczywistości trochę bardziej czerwony, niż na zdjęciu) - niespotykany, elegancki i intensywny odcień, idealny na lato, o wdzięcznej nazwie "Parlez - Vous Francais?" :) Rzeczywiście bardzo szybko schnie i kryje już po jednej warstwie. Niestety, trochę gorzej z trwałością. Już po czterech dniach widoczne były dość duże odpryski na niektórych paznokciach, więc z bólem musiałam go zmyć. Następnym razem spróbuję z top coatem.


4. BEAUTY NATURALIS, Balsam do ciała wzmacniający naczynka, 18zł/200ml

Aktywnie pielęgnuje skórę wrażliwą, z rozszerzonymi i pękającymi naczynkami krwionośnymi. Zawarte w balsamie ekstrakty wpływają korzystnie na kondycję naczyń krwionośnych skóry. Balsam doskonale pielęgnuje skórę, sprawia że jest miękka, wygładzona i przyjemna w dotyku.

Mimo młodego wieku, od dawna mam problemy z żylakami i pękającymi naczynkami, więc wydawałoby się, że ten balsam będzie dla mnie idealny. Oprócz lekkiej konsystencji, tak samo lekkiego zapachu i efektu nawilżenia, nie zauważyłam jednak pozytywnego wpływu na moją skórę. Szybko się wchłania i widocznie wygładza skórę, ale nic poza tym. Szkoda, bo naprawdę wydawał mi się fajną odskocznią od olejków, których używam na co dzień do nawilżania ciała.. Składem jednak daleko odbiega od ich naturalności, więc niestety pójdzie w odstawkę...


5. YASUMI, Gąbka naturalna Konjac, 19,90zł/szt.

Naturalna gąbka z korzenia azjatyckiego drzewa o nazwie Konjac, służąca do oczyszczania i masażu twarzy oraz ciała. Delikatna struktura włokiem pozwala na stosowanie jej do każdego rodzaju cery. Unikalna faktura gąbki zapewnia przyjemny masaż, stymuluje przepływ krwi i dokładnie oczyszcza. Mix rodzajów.

To zdecydowany hit majowego pudełka! Trafiła mi się wersja Aleo Vera, przeznaczona do skóry suchej i wrażliwej. Nienamoczony Konjac jest twardy jak kamień i bardziej przypomina pumeks, niż gąbkę, ale po kontakcie z wodą staje się tak mięciutki, że aż chce się go "przytulić" do twarzy :) Gąbki można używać zarówno solo, jak i w duecie z żelem do mycia twarzy. Ja preferuję tę drugą wersję, bo mimo, że czuć zawartość substancji czyszczących w Konjacu (gąbka robi się galaretowata i śliska), wolę mieć pewność, że wszystko będzie idealnie umyte i usunięte. Dobrze radzi sobie z oczyszczaniem cery, usuwaniem makijażu i jego resztek. Szybko schnie i łatwo się ją czyści - czego chcieć więcej? :) Fajny gadżet, którego powinna wypróbować każda kosmetykomaniaczka.


7. BARWA, Maseczka siarkowa antytrądzikowa, 3,99zł/2x5ml - GRATIS

Fajnie, że w maju pomyślano również o posiadaczkach cer trądzikowych - ostatnio brakuje mi tego akcentu w pudełkach, a przecież trądzik to zmora nie tylko nastolatek, ale często też osób dorosłych. Użyłam połowy maseczki, czyli jednej, mniejszej saszetki. Wystarczyła mi na twarz, szyję, dekolt, a jeszcze musiałam na siłę jej dokładać, bo w opakowaniu zostały resztki kosmetyku! Fajnie oczyszcza, zmniejsza pory, ściąga skórę i łagodzi zmiany trądzikowe, a ponadto idealnie matuje cerę na długie godziny. 


8. VENEZIA, Gustowne lusterko do torebki

Czy nie przypomina Wam to przypinki? :) Chyba żadna z Was nie domyśliłaby się, że to miniaturowe lusterko! Fajny dodatek, głównie ze względu na jego niewielkie rozmiary - takie lusterko zmieści się wszędzie. Widziałam jednak na fb, że wielu dziewczynom lusterko przyszło w kawałkach, więc warto byłoby je zabezpieczyć przed wysyłką. Moje na szczęście jest całe i już zamieszkało w małej, podręcznej listonoszce.


Prezenty dla subskrybentów: PHARMACY LABORATORIES, Antyperspirant w tabletkach oraz No 36, Jedwab w sprayu do stóp - oba produkty pełnowymiarowe.

Cóż, wiele dziewczyn było negatywnie nastawionych co do obecności tabletek na nadmierną potliwość ciała w pudełku z ekskluzywnymi kosmetykami, ale... Pomyślcie, ile z nas ma taki problem? Szczególnie teraz, gdy zbliża się lato? Jestem naprawdę ciekawa, czy ten antyperspirant doustny zadziała. Skład jest ziołowy i bezpieczny, więc bez uprzedzeń łykam niewielkie tabletki i... na razie efektów nie widzę. Ale przede mną jeszcze połowa opakowania, więc mam nadzieję, że jednak pomogą :)

Jeśli chodzi o jedwab w sprayu, świetnie sprawdza się przy noszeniu szpilek, bądź jakichkolwiek butów na wyższym obcasie. Stopy po spryskaniu jedwabiem są idealnie gładkie, śliskie i pokryte jakby ochronną powłoczką, która zapobiega powstawaniu otarć i pęcherzy. Szkoda tylko, że słabo radzi sobie z ochroną przed poceniem, bo po paru godzinach działanie sprayu staje się bardziej uciążliwe, niż pomocne - stopa ślizga się w bucie i nie jest stabilna. Fajny efekt, ale niestety krótkotrwały :(



Ogólnie rzecz biorąc, pudełko jest jednym z lepszych pudełek w tym roku - aż nie mogę się doczekać czerwcowej, urodzinowej edycji Shiny! Najbardziej spodobały mi się gąbka Konjac i krem Thalion - to zdecydowanie hity tego boxa :) 

A co Was zaciekawiło? Podoba Wam się zawartość, czy jesteście rozczarowane? 


Murier Paris, Ha3+ Lifetime Night Serum

$
0
0
Ponownie muszę Was przeprosić za nieobecność na blogu, ale mam usprawiedliwienie. Obroniłam się, uzyskałam tytuł licencjata, mam wykształcenie wyższe i nareszcie duuużo czasu wolnego dla siebie i dla Was! :)

Firma Murier Paris to jedna z pierwszych firm na rynku, która oferuje szeroką gamę najwyższej jakości kosmetyków z wykorzystaniem roślinnych komórek macierzystych. Ich produkty powstają w wyniku zastosowania unikalnych technologii, będących efektem badań naukowych, prowadzonych przez znakomitych specjalistów z dziedzin kosmetologii i dermatologii. W ofercie mają całą gamę innowacyjnych kosmetyków przeznaczonych do każdego rodzaju skóry, również tej problematycznej (trądzikowej, naczykowej, z przebarwieniami), o bardzo intensywnym działaniu liftingującym i napinającym skórę.

Firma bardzo szybko podbiła serca wielu blogerek - jest to w pełni uzasadnione świetnymi składami kosmetyków i tak samo świetnym działaniem. Chyba nie spotkałam się jeszcze z żadną negatywną recenzją produktu Murier - są po prostu fenomenalni!

Ja na pierwszy ogień wybrałam do testowania Ha3+ Lifetime Night Serum, zapakowane w piękne, eleganckie pudełko, w środku kryjące niebieską buteleczkę z pipetą, która nienagannie prezentuje się na łazienkowej półce. Serum przeznaczone jest do skóry przesuszonej i zniszczonej - takiej, jak moja. Przesuszona kuracjami antytrądzikowymi, zniszczona dymem papierosowym i słońcem cera potrzebowała zastrzyku nawilżenia i energii, jaką dała mi ta niepozorna, niebieska butelka :)

Kosmetyk ma żelową, przezroczystą, nie za gęstą konsystencję - nie jest jednak lepka i lejąca, jak to bywa w przypadku innych tego typu produktów. Zapach jest delikatny, lekko kwiatowy, ale niewyczuwalny na skórze po wchłonięciu. Serum "ślizga się" po skórze i bezproblemowo rozprowadza. Nie trzeba czekać długo na jego wchłonięcie, a już po chwili czuć jego dobroczynne działanie.


Ha3 + Lifetime Serum nakładałam codziennie na noc, po oczyszczeniu twarzy. Czasem używałam go solo, a czasem nakładałam jeszcze jakiś lekki, nawilżający krem. Do jednorazowej aplikacji wystarczy naprawdę niewielka ilość kosmetyku, dosłownie kilka kropli, toteż serum ubywało naprawdę niewiele - po ponad dwóch miesiącach stosowania mam jeszcze ok. 1/3 butelki. 

Na efekty nie musiałam długo czekać. Już po tygodniu stosowania zauważyłam, że cera wygląda znacznie lepiej. Zniknęły suche skórki, poprawiła się elastyczność, twarz wyglądała na promienną i gładką. Każdego dnia budziłam się piękniejsza :) Zmarszczki nadal są, ale mam wrażenie, że te wokół oczu stały się płytsze i mniej widoczne - może to kwestia dogłębnego nawilżenia. Pory zmniejszyły się, przebarwienia rozjaśniły, ogólny koloryt skóry poprawił się. 
Ogólnie rzecz biorąc, skóra jest napięta, "gęstsza", nawilżona i wygładzona. Czego chcieć więcej? :)


Na koniec skład, w którym widać ekstrakt ryżowy, wyciąg z roślinnych komórek macierzystych, kwas hialuronowy i glicerynę. Takie połączenie musi dawać piorunujące efekty :) Niektórych odstraszać może cena kosmetyku, bo serum kosztuje 149zł/30ml, ale biorąc pod uwagę jego fenomenalne działanie i niezłą wydajność, uważam, że będzie to dobra inwestycja. 

Całą gamę kosmetyków Murier Paris możecie podejrzeć [TUTAJ]. 



BLOGOWA WYPRZEDAŻ: Lily Lolo, Annabelle Minerals, B&BW, Hakuro, The Body Shop, KIKO, Golden Rose, Revlon...

$
0
0
Przyszedł czas na kosmetyczne porządki - dopiero teraz uświadomiłam sobie, ile moich kosmetyków leży i się kurzy... W związku z tym postanowiłam zorganizować blogową wyprzedaż. Może komuś coś z moich zapasów się przyda i będzie w użytku, a nie tylko jako ozdoba toaletki :D


Zaznaczam, że niektóre z kosmetyków pochodzą ze współprac. Są jednak one zapłatą za moją pracę, więc proszę o powstrzymanie się od komentarzy na ten temat :) Ceny podane pod zdjęciami, do każdej należy doliczyć 8-10 zł za przesyłkę. 

Rezerwacje i zamówienia przesyłajcie mailowo, na adres justynamietus@gmail.com, można negocjować. Obowiązuje zasada kto pierwszy, ten lepszy :)




1. Annabelle Minerals, Korektor mineralny Medium, użyty dwa razy - 20 zł
2. Annabelle Minerals, Róż mineralny Sunrise, zużycie ok. 20% - 15 zł


3. Lily Lolo, Paleta cieni Laid Bare, każdy cień maźnięty raz-dwa razy (z tego, co wiem paleta już niedostępna w sprzedaży - edycja limitowana) - 50 zł
4. Lily Lolo, Cień sypki Mudpie, użyty 2 razy - 15 zł




5. La Rosa, Cień mineralny Amber, użyty 2 razy - 10 zł
6. La Rosa, Bronzer mineralny Sun of Barcelona, użyty 2 razy - 15 zł
7. Neauty Minerals, Podkład matujący Neutral Medium Light, zużycie ok. 20% - 15 zł


8. My Secret, Lakier Playful Dots, raz użyty - 5 zł
9. Colour Alike, Lakier Ja pierniczę!, nowy - 5 zł
10. Sally Hansen, Lakier Peach of Cake, raz użyty - 10 zł,
11. KIKO, Lakier nr 295, raz użyty - 5 zł


12. Semilac, Lakier hybrydowy 017 Grey, raz użyty - 15 zł
13. Semilac, Lakier hybrydowy 031 Black Diamond, raz użyty - 15 zł
14. Golden Rose, Oliwka do skórek i paznokci, nowa - 10 zł




15. Diadem, Ekskluzywne perły pudrowe nr 1, raz maźnięte - 18 zł
16. Revlon, Kredka do oczu Photoready Kajal nr 303, raz użyta - 8 zł
17. Etre Belle, Cień do powiek w kredce nr 04, raz użyty do zeswatchowania - 18 zł
18. Glazel, Cień sypki, nowy - 5 zł
19. Wibo, Paletka ceni Silkwear nr 1, raz użyte do zeswatchowania - 5 zł


20. Eveline, Podkład Cover Sensaton nr 101 Ivory, nowy - 15 zł
21. Wibo, Maskara Boom Boom, nowa - 7 zł
22. Eveline, Mgiełka samoopalająca, nowa -10 zł


23. Vaseline, Balsam do ciała, nowy - 8 zł
24. Evree, Olejek Super Slim, zużycie ok. 20% - 10 zł
25. The Body Shop, Sorbet do ciała Pink Grapefruit, nowy - 20 zł


26. Dove, Zestaw Youthful Vitality, nowy - 25 zł

27. Bath & Body Works, Mgiełka do ciała Japanesse Cherry Blosssom, zużyce ok. 25% - 10 zł
28. Fake Bake. Samoopalacz do ciała Flawless, użyty 2 razy, - 20 zł (w zestawie rękawica)
29. Hakuro, Pędzel typu flat top, H50S, używany, umyty i zdezynfekowany - 10 zł



30. Mokosh, Glinka biała, nowa - 10 zł
31. Kolastyna, Bogactwo olejków, Afrykański olejek marula, użyty kilka razy - 10 zł
32. Maybelline, Colorama, nowy - 5 zł


Czekam na Wasze maile! :)




Odżywka do rzęs REALASH - efekty po 3 miesiącach stosowania

$
0
0
Pamiętacie, jak pokazywałam Wam efekty po miesiącu stosowania odżywki do rzęs REALASH? Wiele z was było zachwyconych wyglądem moch rzęs i pytało, co się dzieje dalej. Obecnie mija już czwarty miesiąc mojej kuracji nową wersją Realasha, więc czas na pełną recenzję ;)


Przede wszystkim zauważyłam zagęszczenie rzęs. Porównując moje obecne zdjęcia z tym, co było parę miesięcy temu (link do posta TUTAJ), jestem naprawdę zachwycona. Teraz mam piękne wachlarze i tusze pogrubiające mi niepotrzebne! Wyrosło mi dużo małych, nowych włosków, szczególnie widać to przy zewnętrznych kącikach oczu. 

Jeżeli chodzi o wydłużenie, najbardziej było to zauważalne po drugim miesiącu kuracji. Teraz już przyzwyczaiłam się do ich długości i nie widzę spektakularnego wzrostu, ale uwierzcie mi, że rzęsy naprawdę duuuużo urosły! Więcej mówię w filmiku - do obejrzenia na końcu postu, a poniżej zdjęcia na potwierdzenie:



Prawda, że nawet niepomalowane wyglądają pięknie? A to wszystko zasługa tego miętowego cudeńka, które kupić możecie na stronie internetowej producenta.

Przepraszam Was za jakość filmu, ale pogoda nie pozwala mi na uzyskanie lepszej... W związku z tym polecam oglądać w HD:



Miałyście do czynienia z Realashem? A może używacie innych odżywek do rzęs?

P.S.
Przypominam o blogowej wyprzedaży - dorzuciłam dzisiaj kilka kosmetyków, więc może Was coś zainteresuje. Link tutaj [KLIK]. 



ShinyBox czerwiec 2015: The Birthday Edition

$
0
0
W tym miesiącu ShinyBox obchodzi swoje trzecie urodziny - swoją drogą, nie wiedziałam, że pudełka weszły na rynek prawie w tym samym czasie, w którym powstał mój blog :D Box miał być zestawem kosmetyków, który przeniesie nas w świat piękna i nowości kosmetycznych. A jak obietnice mają się do rzeczywistości?


Przede wszystkim zaskoczyła mnie szata graficzna The Birthday Edition. Wszechobecne muffinki i pastelowe kolory skradły moje serce - już szukam miejsca dla pustego pudełka na mojej toaletce. Tym razem standardowa wersja boxa zawierała cztery produkty pełnowymiarowe, natomiast wersja z prezentami dla subskrybentek i członkiń klubu VIP - aż sześć! W porównaniu z zeszłoroczną urodzinową edycją [KLIK], ta wypada naprawdę nieźle.




W pudełku znalazły się kosmetyki zarówno do pielęgnacji ciała, twarzy, dłoni, jak i do makijażu. Moim zdaniem to niezłe połączenie - każdy znajdzie coś dla siebie. Jedynym "śliskim tematem" jest cień do powiek. Wiele dziewczyn skarżyło się na to, że cień dotarł totalnie rozsypany i niszczył przez to resztę kosmetyków. Moim zdaniem w takim przypadku powinno zabezpieczać się produkty, które mogą się otworzyć i wysypać bądź wylać - chociażby poprzez zaklejenie ich kawałkiem taśmy.
No nic, przyjrzyjmy się bliżej zawartości:

LILLAMAI, Peeling algowy do ciała, 51zł/120ml - miniatura 50ml

Peeling złuszcza, odżywia i regeneruje naskórek, dzięki czemu wygładza i uelastycznia skórę całego ciała. Zmielony koralowiec zawiera takie pierwiastki jak wapń, magnez, żelazo, potas i cynk. Minerały te przywracają skórze witalność, działają oczyszczająco i odżywczo na ciało.

To chyba kosmetyk, który wywołał największe oburzenie - wszak miniatura peelingu ma tylko 50 ml... A ja spojrzałam na skład, pomacałam, obwąchałam i nie narzekam, bo zużyję go sobie do twarzy ;) A taka pojemność na twarz jest całkiem spoko :D Nie wiem też, dlaczego niektóre dziewczyny piszą, że peeling śmierdzi. Wiem, że zapach to kwestia gustu, ale jak dla mnie woń jest bardzo ładna. Naturalna, organiczna i lekko owocowa. Zyskuje przy nałożeniu na skórę!

SILCARE, Masełko do skórek, 9zł/12ml

Masełko do skórek Cuticle Butter Soft Touch to delikatny dotyk nawilżenia, dzięki któremu Twoje dłonie zyskają zdrowy i piękny wygląd. Preparat zapobiega wysychaniu skórek wokół paznokci, zmiękcza je i natłuszcza. Mleczny, przyjemny zapach idealnie współgra z doskonałymi właściwościami masełka.

Poprawił mi się humor, gdy przeczytałam etykietę na masełku: "nałożyć na wały okołopaznokciowe"... Wały okołopaznokciowe?! Srsly? :D Ogólnie rzecz biorąc: fajny skład (oprócz parafiny, ale akurat jeśli chodzi o paznokcie to parafina mi nie przeszkadza), delikatny, mleczno-orzechowy zapach, dobre nawilżenie i natłuszczenie, lekka konsystencja. To jest to, czego akurat moje wały okołopaznokciowe potrzebują :) 

GLAZEL VISAGE, Cień do powiek wypiekany Terracotta, 30zł/9g

Mocno napigmentowane, niezwykle nasycone kolorem cienie umożliwią uzyskanie najbardziej fantazyjnego makijażu. Dzięki możliwości aplikacji zarówno na sucho, jak i na mokro, uzyskujemy różne nasycenie koloru. Cienie są bardzo trwałe, utrzymują się długo na powiece.

Dobrze, że mój cień przyjechał do mnie w całości - to już połowa sukcesu :) Kolor trafił mi się też całkiem niezły: srebrno-biały, z perłowym wykończeniem i brokatowymi drobinkami. Pigmentację ma dobrą, więc będę z nim kombinować. Choć na co dzień nie używam takich barw w makijażu, na imprezę może się nada (chociaż z tym brokatem nigdy nic nie wiadomo).
Szkoda tylko, że marka Glazel pojawia się w Shiny tak często i gęsto... Mam wrażenie, że co miesiąc przybywa mi coś z Glazela, a wcale za tą firmą nie przepadam... Cóż, miejmy nadzieję, że w boxach w końcu pojawi się coś nowego, jeśli chodzi o kolorówkę ;)


THE SECRET SOAP STORE, Krem do rąk limonka z miętą, 39zł/60ml - prezent dla członkiń Klubu VIP

Krem do rąk z 20% zawartością Masła Shea przynosi natychmiastową ulgę suchej i podrażnionej skórze. Intensywnie nawilża, wygładza, regeneruje i wzmacnia skórę dłoni. Krem wyrównuje koloryt i niweluje przebarwienia. Skutecznie chroni przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych.

Uwielbiam kremy do rąk TSSS, a ten jest po prostu hitem! Pachnie jak świeżo zrobione mojito, serio :D A że jestem fanką tego drinka, to i zapach kremu przypadł mi do gustu. W składzie 20% Masła Shea, które świetnie zmiękcza i wygładza skórę, a przy tym nawilża i natłuszcza. Bogaty, gęsty krem, idealny na każdą porę roku. 


APIS, Mgiełka do twarzy i ciała, 24zł/150ml

Delikatna mgiełka oparta na naturalnych, wyselekcjonowanych składnikach, które zapewniają skórze piękny, świeży i promienny wygląd. Subtelny aromat mgiełki odpręża i relaksuje zmysły. Kosmetyk można stosować w codziennej pielęgnacji do każdego rodzaju skóry. Mix rodzajów.

Jestem mega zadowolona, że w swoim pudełku znalazłam akurat wersję z ekologiczną wodą z pomarańczy. Mgiełka pachnie pięknie i zdecydowanie przyda się na lato. Jest już w fazie testów i na razie mogę powiedzieć, że przyjemnie odświeża i chłodzi, nieźle radzi sobie też z nawilżaniem i niwelowaniem uczucia ściągnięcia :) Zobaczymy, jak będzie spisywać się dalej. 


MAGICLASH, Serum stymulujące wzrost rzęs, 99zł/5ml

Preparat oparty wyłącznie na naturalnych, biologicznych składnikach i biotechnologicznym kwasie hialuronowym. Serum gwarantuje skuteczną odbudowę i upiększenie rzęs już po krótkiej, ale regularnej aplikacji. Jedna z najbardziej skutecznych i bezpiecznych odżywek stymulujących wzrost rzęs na świecie.

To zdecydowanie hit pudełka - produkt, dla którego wiele dziewczyn zdecydowało się zamówić czerwcowe Shiny. Nie zawiera bimatoprostu i biorąc pod uwagę dużą pojemność, jest całkiem tania. Naoglądałam się wielu zdjęć potwierdzających świetne działanie odżywki i już nie mogę się doczekać, aż ja zacznę jej używać :) Na razie jednak kończę Realasha, ta musi poczekać grzecznie w kolejce. 


DOVE, Peelingujący żel pod prysznic Gentle Exfoliating, 11,45zł/250ml - gratis dla subskrybentek

Peelingujący żel pod prysznic delikatnie złuszcza naskórek, oczyszcza skórę i odsłania jej naturalne piękno. Zawiera formułę Nutrium Moisture - unikalną kompozycję składników nawilżających wzbogaconą o lipidy identyczne z tymi naturalnie występującymi w skórze.

Lubię żele pod prysznic Dove, tego jeszcze nie miałam, więc chętnie przetestuję. Pachnie przyjemnie i lekko nawilża skórę, ale z tym działaniem peelingującym to bym nie przesadzała - drobinki są mikroskopijne i w mikroskopijnych ilościach, więc na złuszczanie naskórka raczej nie ma co liczyć. 


SKIN 79, Krem Hot Pink BB & Krem VIP Gold BB - próbki

Krem BB (Blemish Balm) to wielofunkcyjny kosmetyk o precyzyjnie dobranej kompozycji składników. Krem BB jest idealny do uzyskania jednolitej cery i daje niezwykłe efekty w leczeniu wielu problemów skórnych.

Próbki są bardzo malutkie, kremów wystarcza ledwo na jedno użycie. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z azjatyckimi BB, więc szybko wzięłam się za testy. Na pierwszy ogień poszła złota wersja. Moja pierwsza myśl "za jasny, za szary - będzie klapa". Nic bardziej mylnego! Idealnie wtopił się w naturalny odcień mojej skóry, pokrył praktycznie wszystkie niedoskonałości, wygładził i rozświetlił cerę! Porównam go sobie z różowym kolegą i chyba kupię pełnowymiarowe opakowanie :) 

_________________________________________

P.S.
Przypominam o trwającej, blogowej wyprzedaży - link [TUTAJ]. Do nabycia Bath&Body Works, Revlon, Sally Hansen, Annabelle Minerals, Lily Lolo i wiele innych perełek! 





Rozdanie z Murier Paris - wybierz jaki kosmetyk chcesz wygrać!

$
0
0
Niedługo, bo dokładnie 19 lipca, mój blog będzie obchodził swoje trzecie urodziny. Do tego czasu przygotuję jeszcze dla Was jakąś niespodziankę, ale już teraz zacznijmy od rozdania, w którym sami możecie wybrać sobie, o jaki kosmetyk walczycie!

Pod postem z recenzją serum Ha3+ marki Murier, wiele z Was pisało mi, że marka jest świetna, ale droga, a co za tym idzie - dla niektórych nieosiągalna. Teraz każda moja czytelniczka może spróbować swoich sił w zabawie i spełnić swoje kosmetyczne zachcianki :)

Zasady są proste. Wchodzicie na stronę MURIER, wybieracie kosmetyk, który chcecie wygrać, wypełniacie formularz i czekacie na wyniki :) 

Obowiązkowo należy:
- być publicznym obserwatorem bloga Kosmetyczne Sekrety,
- lubić Murier na Facebooku (link w formularzu poniżej),
- udostępnić info o rozdaniu,
- wypełnić formularz konkursowy.




Czekam na Wasze zgłoszenia! 
Wyniki rozdania pojawią się około 3 dni po jego zakończeniu. Wysyłką nagrody zajmuje się producent kosmetyków Murier, dlatego po ogłoszeniu wyników będę czekać na maila od zwyciężczyni, który będzie zawierał dane do wysyłki.

P.S.
Przypominam o trwającej na blogu wyprzedaży - do kupienia m.in. Annabelle Minerals, Lily Lolo, Bath&Body Works, Golden Rose, Etre Belle i wiele innych perełek. Link [TUTAJ].


BeautyBlender - hit czy kit?

$
0
0
Chyba nie ma dziewczyny, która nie słyszałaby o słynnym BeautyBlenderze. A jeśli jeszcze ktoś się uchował i nie śledzi nowinek makijażowych - podpowiem. Widoczne na zdjęciach jajko to innowacyjna gąbeczka, służąca do nakładania podkładu. Co jest w niej takiego niezwykłego, że zyskała szerokie grono wielbicielek i wielbicieli na całym świecie? Czy jest warta swojej ceny? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie poniżej :)



Jak używać BeautyBlendera?

Jajko należy zamoczyć w wodzie, potem dokładnie odcisnąć (najlepiej papierowym ręcznikiem) - tak, aby było lekko wilgotne. Po tych czynnościach możemy już zamoczyć gąbkę w podkładzie i stemplować skórę. Dlaczego piszę "stemplować"? Bo jajko z podkładem dociskamy do skóry, kawałek po kawałku. Możemy stopniować efekt, dodając kolejne warstwy. 

Gąbka ma kształt jajka, co pozwala na uniwersalne jej wykorzystanie. Na pierwszy rzut oka malutka, ale zwiększa swoją objętość po kontakcie z wodą. Szerszą częścią nakładamy kosmetyki na policzki, czoło i brodę, a węższa część pozwala na rozprowadzenie podkładu/korektora/różu w kremie w okolicach oczu, skrzydełek nosa, czy na kościach policzkowych.



Efekty

Podkład nałożony BB dosłownie wtapia się w skórę i daje satysfakcjonujące krycie, jednocześnie wyglądając bardzo naturalnie. Makijaż wykonany jajkiem utrzymuje się dłuuuuugo na twarzy! Nie ma porównania z pędzlami, czy palcami :) Buzia wygląda jak po Photoshopie, toteż gąbka nada się do wykonywania makijażu fotograficznego. Każda cera będzie wyglądała idealnie! Pędzle poszły w odstawkę, teraz intensywnie używam jaja!

Czyszczenie

Jajko należy czyścić przy pomocy wody i specjalnego płynu, bądź mydełka Solid - tak zaleca producent. Ja zazwyczaj używam delikatnego mydła marsylskiego lub mydła w płynie. Ostre środki myjące mogą spowodować wysuszenie i pękanie gąbki, więc staram się używać tych łagodnych. Podczas każdego mycia oprócz podkładu wymywa się też różowy kolor gąbki, więc nie zdziwcie się, jak woda będzie miała kolor hot pink :D Jeżeli chodzi o usuwanie kosmetyków z jajka, nie jest źle. Na początku miałam z tym problemy, ale potem nauczyłam się, jak je myć. Moczę, mydlę i "wyciskam" produkt ze środka, aż jajko będzie całkowicie czyste. 

_______________________________________________________

Nie bójcie się, że gąbka zbiera podkład i gromadzą się w niej bakterie i grzyby. Prawidłowo czyszczona, używana i przechowywana, nawet po roku intensywnych testów w środku będzie czysta :) Dla pewności myjcie BB przed i po użyciu.

Jestem ciekawa, ile ze mną wytrzyma, bo jej cena wcale nie jest niska. Jedna sztuka osławionego jajeczka kosztuje 69zł i uważam, że jest to kwota adekwatna do jakości produktu i oszałamiających efektów, jakie można osiągnąć, wykonując makijaż BB.

Beautyblender możecie kupić w drogeriach internetowych, mój pochodzi ze sklepu ladymakeup.pl [KLIK]. 


Bronzer idealny? The Balm, Bahama Mama

$
0
0
Te z nas, które kiedykolwiek poszukiwały chłodnego, niezbyt ciemnego, matowego bronzera bez pomarańczowych tonów, pewnie wiedzą, jak ciężko jest znaleźć taki wśród produktów drogeryjnych. Pudry brązujące dostępne w drogeriach najczęściej wyglądały ładnie tylko w opakowaniu, a nałożone na twarz zostawiały nieestetyczne, brudno-pomarańczowe plamy, ciemniały w ciągu dnia, bądź szybko schodziły ze skóry. Znalazłam jednak swój ideał, który (mam nadzieję :D) zostanie ze mną na dłużej i nie chcę go zamienić na żaden inny!


Mowa rzecz jasna o słynnej mamuśce z The Balm, czyli pudrze brązującym Bahama Mama. Już pierwszy raz, gdy wzięłam go do ręki, zachwyciło mnie jego pomysłowe i piękne opakowanie! Kartonowe opakowanie z lusterkiem, zamykane na magnes, zabezpieczone dodatkowym kartonikiem, zapobiegającym otwieraniu się pudru w kosmetyczce. Całość jest naprawdę niewielka i zmieści się dosłownie wszędzie - jedynym mankamentem, jaki zauważyłam jest fakt, że ze względu na materiał, z jakiego opakowanie zostało wykonane, brudzi się ono podczas aplikacji i ciężko je wyczyścić. Nie przeszkadza to jednak w niczym, po prostu raz na jakiś czas warto przejechać brzegi wacikiem nasączonym płynem micelarnym :)




Jeśli chodzi o sam bronzer, nie jest w 100% chłodny i w 100% matowy. Posiada domieszki ciepłej, lekko pomarańczowej barwy, ma też niemalże niewidoczne, błyszczące drobinki. Na twarzy wygląda jednak na zupełnie matowy, chłodny puder. Jego pigmentacja jest świetna! Nadaje się więc zarówno do konturowania twarzy, jak i do jej "opalania", czyli nadawania złoto-brązowego, zdrowego odcienia. Musicie uważać, żeby nie nałożyć go na skórę za dużo, ale nawet jeśli to zrobicie, bez problemu można go rozetrzeć :) 




Do jego aplikacji używam zazwyczaj pędzla do bronzera Lily Lolo. Jest to duży, miękki pędzel, za pomocą którego bez problemu nakłada się i rozciera bronzer. Skośne i wąskie pędzle mogą sprawiać problemy, bo tak jak pisałam wcześniej, jest to kosmetyk o bardzo dobrej pigmentacji i łatwo zrobić sobie nim plamy. 


Jest to bronzer, który w zupełności spełnia moje oczekiwania. Może nie utrzymuje się na mojej twarzy cały dzień, ale wymaga zazwyczaj tylko jednej, małej poprawki. Nie schodzi plamami, nie ma chamskich drobinek migrujących po twarzy, wygląda naturalnie, nie zapycha, no i... ma przepiękne opakowanie! Nie wspomniałam też o wydajności - używam go bez przerwy, przez około 2 miesiące, a mam wrażenie, że z opakowania nie ubyło dosłownie nic... :)

Do nabycia w cenie 57,90zł w sklepie ladymakeup.pl.


Odżywka i szampon JOICO Moisture Recovery - dawka nawilżenia dla suchych włosów

$
0
0
Posiadaczki suchych, wysokoporowatych włosów z pewnością wiedzą, jak ciężko znaleźć kosmetyki pielęgnacyjne, które choć w małym stopniu poprawią ich stan, dając solidną dawkę nawilżenia i wygładzenia. Z drugiej strony - jasne, kosmetyków na rynku jest multum, ale jeśli ma się wrażliwą, łojotokową skórę głowy, a włosy na długości suche jak siano, wtedy pojawia się problem. Kosmetyki drogeryjne owszem, dają efekty, ale utrzymują się one tylko do następnego mycia i są powierzchowne. Zaczęłam tracić nadzieję, że moje włosy da się uratować od ścięcia na krótko...


Szukając czegoś, co trwale poprawi stan mojego łamiącego się, matowego siana, trafiłam na kosmetyki JOICO. Zainteresowała mnie szczególnie seria Moisture Recovery, przeznaczona do włosów takich, jak moje: suchych, matowych, trudnych do układania, cienkich i pozbawionych życia.

Czytając pozytywne opinie w internecie, byłam prawie przekonana, że zdziałają na moich włosach cuda, ale postanowiłam sprawdzić na sobie. Postawiłam na odżywkę i szampon w 300 ml opakowaniach, które zachwyciły mnie już od pierwszego wejrzenia! 


Solidne, duże butelki o niespotykanym, oryginalnym kształcie są praktyczne i wygodne w użytkowaniu. Każda z nich wyposażona jest w naklejkę z hologramem, który świadczy o oryginalności kosmetyków. Uważajcie na podróbki, bo możecie narobić sobie szkód na głowie! 

Szampon ma gęstą, niezbyt lejącą konsystencję i niebiesko-biało-perłowy kolor. Ma skoncentrowaną formułę i świetnie się pieni, więc potrzeba naprawdę niewielkiej jego ilości do całkowitego umycia włosów. Pachnie świeżo, delikatnie, a jego zapach długo utrzymuje się na włosach. Doskonale oczyszcza, nie podrażniając przy tym skóry głowy. Już przy spłukiwaniu czuć, że włosy są miękkie, nawilżone i gładkie. Tak naprawdę, przy lepszym dniu, nie potrzeba mi już żadnej odżywki - wystarczy tylko ten szampon i dobre serum do zabezpieczenia końcówek. Włosy wyglądają po nim naprawdę dobrze i nie sprawiają problemów przy układaniu.




Odżywki używałam na kilka sposobów - na minutę, na 5, pod czepkiem, bez czepka - za każdym razem efekty były jeśli nie takie same, to bardzo zbliżone. Konsystencję ma dość rzadką, ale nie aż tak, żeby spływała z włosów. Dobrze się rozprowadza, pięknie pachnie (tak samo, jak szampon - w jej przypadku również zapach zostaje na włosach) i bez problemu spłukuje. Włosy po jej użyciu miękkie, błyszczące, gładkie i idealnie nawilżone. Są takie zimne i mięsiste w dotyku (wiecie, o co mi chodzi? :D), że mam ochotę ciągle się nimi bawić! 



Nawet po odstawieniu kosmetyków JOICO Moisture Recovery na kilka dni, a nawet na ponad tydzień (zazwyczaj używam ich 2-3 razy w tygodniu), włosy nie wracały do poprzedniego stanu - nadal wyglądały zdrowo, były gładkie i błyszczące. Potraktowane prostownicą nie kręciły się po godzinie, a związane w kucyk nie odkształcały się i nie puszyły. Jestem naprawdę zadowolona z ich działania i już wiem, że zostaną ze mną na dłużej. Mam również ochotę na pozostałe kosmetyki z serii - balsam i odżywkę w sprayu. Myślę, że w połączeniu ze świetnymi odżywką i szamponem, przywróciłyby moim włosom odpowiedni poziom nawilżenia na stałe i zdecydowanie poprawiły ich kondycję :)

Całą serię możecie podejrzeć TUTAJ.


Nowość - Playboy, Play It Wild + wyniki rozdania z Murier

$
0
0
Miałyście kiedyś jakiś zapach Playboya? Przyznam szczerze, że mnie do tej pory kojarzyły się one raczej z perfumami dla nastolatek... Flakoniki z króliczymi zatyczkami są słodkie i idealne dla gadżeciar takich jak ja, ale same kompozycje zapachowe jakoś mnie nie porywały. Duszące, nietrwałe, niczym nieróżniące się od tych, które można kupić na bazarze za kilka złotych.

Zmieniłam zdanie, gdy w moje ręce wpadł nowy królik, a raczej cały króliczy, panterkowy zestaw z linii zapachowej Play It Wild



Woda toaletowa zamknięta jest w pękatym, niewielkim flakoniku "ubranym" w panterkowy wzór, zwieńczonym króliczą zatyczką z różową muchą :) Czyż nie jest przepiękny? Świetnie prezentuje się na toaletce i przyciąga wzrok. Kompozycja zapachowa wygląda tak: 

Nuty głowy: mandarynka, gruszka, neroli
Nuty serca: kwiat pomarańczy, coca-cola, rabarbar
Nuty bazy: żywica bursztynowa, wanilia, fiołek.


Zaraz po spryskaniu skóry, zapach wydaje się mocny, ostry i intensywny. Na pierwszy plan przebija się cola, mandarynka i rabarbar. Dopiero po chwili czuć kwiat pomarańczy, natomiast po kilku godzinach woń staje się słodka i delikatna - wyczuwalna staje się wanilia i fiołek. Idealny na imprezę, na randkę, na zakupy... Jednym słowem: uniwersalny. I wcale nie tandetny!


Żel pod prysznic z tej samej serii nie ma nic wspólnego z zapachem perfum. To czysty, słodki, otulający karmel, bez grama chemii! :) Myjadło jak to myjadło - pieni się, myje, odświeża i nie przesusza skóry. Jest gęsty, a co za tym idzie wydajny. Żałuję, że jego zapach nie utrzymuje się na skórze po wyjściu z wanny, bo jest naprawdę "zjadliwy" i mega słodki, zupełnie w moim guście!


Jestem ciekawa, jak pachnie balsam z tej linii zapachowej (o ile w ogóle będzie dostępny w drogeriach), bo woda toaletowa i żel pod prysznic to dwie zupełnie inne bajki. Psikacz jest ostro-owocowo-słodki, zupełnie inny niż poprzednie króliki, a żel otulający, relaksujący i... karmelowy! Flakonik jest piękny, zapach w środku również - byłabym zadowolona, gdyby nie jego trwałość... A raczej brak trwałości. Play It Wild utrzymuje się na mojej skórze 3-4 godziny, na ubraniach góra pięć.
Dzikie Playboye pojawią się w drogeriach na przełomie lipca i sierpnia (w dayli chyba już są), więc idźcie, powąchajcie i przekonajcie się same.

___________________

Rozdanie z Murier Paris wygrywa:
Justyna Małoszek


Gratuluję i czekam na maila z danymi do wysyłki :) A pozostałych proszę o cierpliwość i zachęcam do śledzenia bloga na bieżąco - za kilka dni pojawi się kolejne rozdanie.




Rozdanie z okazji 3 urodzin bloga - wygraj zestaw kosmetyków do włosów Experto Professional z serii VOLUME

$
0
0

Happy Birthday to me!! 

Nie, nie mam urodzin - ale blog jest jak moje dziecko, więc tym bardziej cieszę się, że przetrwał aż 3 lata i nadal się rozwija. Przez ten czas nauczyłam się wielu rzeczy, a to wszystko dzięki Wam, moje drogie czytelniczki! :) Wiem, że są ze mną osoby, które śledzą bloga praktycznie od początku, dlatego zachęcam do wspólnego świętowania i wzięcia udziału w urodzinowym rozdaniu.

Na początek jednak kilka słów podsumowania.
Przez te 3 lata blogowania udało mi się naskrobać 524 posty, uzbierać 1023 obserwatorów i 917 fanów na Facebooku, a Kosmetyczne Sekrety były odwiedzone aż 577 932 razy! <3 Dorobiłam się też kanału na YouTube, a od niedawna możecie mnie śledzić również na Instagramie. 


Tym razem mam dla Was zestaw profesjonalnych kosmetyków do włosów marki Experto Professional, wypuszczonej na rynek przez CeCe of Sweden, które zna chyba każda blogerka :) Zestaw składa się z szamponu, odżywki i sprayu z linii Volume, przeznaczonej do włosów cienkich i pozbawionych objętości - więcej na stronie producenta [KLIK]. Kosmetyki są nowością na rynku - sama testuję linię Repair i jestem zachwycona, więc bierzcie udział, bo naprawdę warto! 


Aby wziąć udział w rozdaniu, należy być publicznym obserwatorem bloga i lubić Kosmetyczne Sekrety na Facebooku. Dodatkowe pytanie nie jest obowiązkowe, ale miło by mi było, gdybyście na nie odpowiedziały - będzie to dla mnie wskazówka na przyszłość i mam nadzieję, że dzięki temu wytrwam z Wami kolejne 3 lata! Rozdanie potrwa do 9 sierpnia, zwycięzcę wylosuję i ogłoszę do 3 dni po jego zakończeniu.

Zgłoszenia należy przesyłać przez poniższy formularz:



Życzę powodzenia i czekam na Wasze odpowiedzi! :)
A sama idę świętować :D



Natura Siberica - Rokitnikowa maska do włosów | Rokitnikowy kompleks olei do końcówek

$
0
0
O rokitnikowych kosmetykach do włosów marki Natura Siberica wspominałam Wam już niejednokrotnie. Pojawiły się m. in. w mojej wiosennej wishliście (z której wiele pozycji już odhaczyłam), a także w filmiku z ulubieńcami ostatnich miesięcy [KLIK]. Nareszcie, gdy zdenkowałam już wszystkie rosyjskie maski, postanowiłam przy okazji zakupów w Skarbach Syberii (to nie jest post sponsorowany, po prostu regularnie zaopatruję się tam w rosyjskie kosmetyki) sięgnąć po regenerującą maskę do włosów zniszczonych, do której od dawna wzdychałam. Dorzuciłam sobie jeszcze kompleks olei do końcówek, z tej samej serii, coby moim włosom nie zabrakło dobroci - jak się bawić, to się bawić! :D

Pierwsze, co mnie zachwyciło, od razu po rozpakowaniu paczki z zamówieniem, to piękne opakowania obu kosmetyków. Szata graficzna jest po prostu mistrzowska! Połączenia kolorystyczne i wzornictwo zdecydowanie do mnie przemawia i wygląda naprawdę ekskluzywnie, przy tym świetnie prezentując się na łazienkowej półce. Maska to 300 ml słoik, z dodatkowym zabezpieczeniem pod zakrętką, a kompleks olei zamknięto w butelce z pipetą. Niestety, moja pipeta była uszkodzona, ale naprawiłam ją i mogę używać - nie reklamowałam, bo nic się nie wylało i czytałam, że często się to zdarza w przypadku tego konkretnego kosmetyku. 

Zacznijmy od maski. Gęsta, masełkowa, zbita, bogata, a jednocześnie lekka i puszysta. Świetnie rozprowadza się na włosach, nie spływa i nie przecieka przez palce, przy czym jest wydajna, bo do jednorazowego użytku wystarczy jej niewielka ilość. Kolor żółto-pomarańczowy (barwi wodę, co widać przy spłukiwaniu), zapach piękny, świeży, owocowo-kwiatowy, przypominający mi oranżadę w proszku, długo utrzymujący się po wyschnięciu :) Nakładałam ją na włosy zazwyczaj na około 7-8 minut, czasem zostawiałam na trochę dłużej. Najczęściej samodzielnie, rzadko w towarzystwie jakiegoś olejku, zawsze pod czepek i ręcznik/turban. 


Efekty? Już po pierwszym użyciu czuć było, że włosy są dogłębnie nawilżone, gładkie i miękkie. Po wyschnięciu sypkie i błyszczące, dobrze dociążone, podatne na modelowanie, niesprawiające problemów przy rozczesywaniu. Z biegiem czasu zauważyłam, że są w lepszym stanie, niż wcześniej - rozdwojonych końcówek mniej, puch też mniejszy, ogólnie cud, miód i orzeszki :) 

Skład jest niemalże idealny! Mamy tu ekstrakt z chmielu, łopianu, pokrzywy, różeńca górskiego i jarzębiny syberyjskiej, olejek arganowy, rokitnikowy, sojowy, makadamia, cedrowy, jojoba i oliwę z oliwek, a także prowitaminę B5 oraz witaminy E, A i H. Maska nie zawiera parabenów i SLS.


Kompleks olei do końcówek jest dość rzadki, a jednocześnie tłusty. Dobrze rozprowadza się na włosach, ale należy uważać, by nie przesadzić z jego ilością, bo może obciążyć i spowodować "przyklap". Nakładałam go zazwyczaj na wilgotne końce, a po wyschnięciu dokładałam jeszcze trochę na wyższe partie włosów - tam, gdzie zaczynały się puszyć, czyli od ucha w dół. Szklana butelka jest solidna i praktyczna, a pipeta zdecydowanie ułatwia aplikację :)


Kosmetyk ma za zadanie ujarzmić puszące się końce, nawilżyć je, wygładzić, ochronić przed wysoką temperaturą i zapobiec rozdwajaniu. I z ręką na sercu mogę Wam powiedzieć, że wszystkie te zadania są spełnione :) Co prawda ostatnimi czasy porzuciłam prostownicę i suszarkę, moje włosy schną naturalnie i modelowane są bez użycia ciepła, ale przy takiej pogodzie, jak teraz, i tak wymagają ochrony. Moje włosy podatne są na puszenie zarówno w kontakcie z wilgocią, jak i z niewyjaśnionych przyczyn - serum pomaga mi doprowadzić je do porządku, wygładza i nabłyszcza. Rozdwojonych końców jakby mniej, ale to zasługa zarówno olejowego kompleksu, jak i rokitnikowej maski :)


Jeżeli chodzi o skład, na początku znajdują się silikony, ale zaraz za nimi są już same naturalne oleje: arganowy, rokitnikowy, z cytryńca chińskiego, lniany, myrtowy, z sosny syberyskiej, sojowy i słonecznikowy. Zupełnie inaczej, niż w przypadku kosmetyków drogeryjnych, prawda? :)

Nie mogę też po raz kolejny nie wspomnieć o zaskakującej wydajności kompleksu - ubytek, jaki widać na zdjęciach to efekt dwumiesięcznego, regularnego używania, praktycznie dzień w dzień. 

Jeżeli chodzi o ceny, nie ma tragedii, ale rokitnikowe kosmetyki do najtańszych nie należą. W cenie regularnej maska kosztuje 39,90zł [KLIK], a kompleks olejowy 29,90zł. Warto więc polować na promocje :)

Czy polecam tę serię? Tak, ale tylko posiadaczkom włosów zniszczonych, suchych, puszących się, ze skłonnością do łamania się i rozdwajania końcówek. Maska już solo daje świetne efekty, a w połączeniu z kompleksem olejowym może widocznie poprawić stan włosów i ochronić je przed szkodliwym wpływem środowiska. No i te piękne opakowania... :) 


Evree, Power Fruit - Dwufazowy olejek do ciała

$
0
0


Przyznam szczerze, że latem często zapominam o nawilżaniu ciała. Balsamy, bądź masła, których używam w okresie jesienno-zimowo-wiosennym zazwyczaj są za ciężkie na upały - długo się wchłaniają, spływają i są problematyczne w używaniu. I o ile twarzy latem poświęcam więcej uwagi, tak skóra ciała jest lekko zaniedbana...


Znalazłam jednak sposób na moje bolączki - suche, lekkie olejki do ciała, które błyskawicznie się wchłaniają i są wręcz idealne na wyższe temperatury! Jednym z takich olejków jest Power Fruit mojej ukochanej marki Evree, który przyciąga wzrok już samym opakowaniem!




Zacznę od tego, że jest to olejek dwufazowy i należy pamiętać, że przed użyciem trzeba go porządnie wstrząsnąć i zmieszać. Jedną "fazę" stanowią naturalne olejki, a drugą - kwas hialuronowy. Taka formuła sprawia, że kosmetyk jest rzadki (ale nie wodnisty) i niezwykle lekki, jednocześnie łatwo się rozprowadzając na skórze i błyskawicznie wchłaniając. 


W tym miejscu muszę też wspomnieć o dwóch ważnych rzeczach - po pierwsze: opakowanie. Plastikowa butelka z zamykaniem "na klik" - typowa dla olejków do ciała Evree, tylko tym razem lekko pomarańczowa, nie całkowicie przezroczysta :) Niestety i w tym przypadku nakrętka przecieka, więc zabranie olejku w podróż w oryginalnym opakowaniu odpada... Niemniej jednak, nie przeszkadza to w normalnym, codziennym, domowym użytkowaniu.

Po drugie: zapach. Piękny, owocowo-kwiatowy, słodki i intensywny. Na szczęście długo utrzymuje się na ciele, bo tak mi się spodobał, że mogłabym go wąchać godzinami! Szkoda, że nie znalazłam perfum o podobnej woni.

Jak Power Fruit działa na moją skórę? Przede wszystkim doskonale ją nawilża. Czuć to nie tylko od razu po aplikacji, ale również na drugi dzień. Po drugie, skóra jest gładka i miękka w dotyku, co widać szczególnie na nogach - koloryt jest wyrównany, skóra wygląda zdrowo i promiennie, a i łydka wydaje się jakaś smuklejsza :D  Przy regularnym stosowaniu zauważyłam delikatne ujędrnienie - nie jest to spektakularny lifting, czy całkowite usunięcie cellulitu, ale skóra jest sprężysta i jakby bardziej "gęsta".

Biorąc pod uwagę widoczny poniżej skład, jeśli olejek nie sprawdzi się na ciele (w co szczerze wątpię), zawsze można wypróbować go na włosach :) Gwarantuję Wam, że na pewno go nie wyrzucicie.


A w składzie olejki: migdałowy, z pestek winogron, awokado, sezamowy, malinowy i jojoba, a także wspominany wcześniej kwas hialuronowy. Jest krótko i naturalnie, co przekłada się na świetne działanie olejku :) Poza tym, spodobała mi się jego ogromna wydajność - używany prawie codziennie przez ponad miesiąc, nadal jest praktycznie cały. Z butelki ubyło mi tylko około 1/5 objętości.

Power Fruit możecie nabyć w większości drogerii, a kosztuje ok. 30 zł/ 100 ml. Warto polować na promocje - ja ostatnio widziałam go w Drogeriach Polskich za 21 zł :)

_____________

P.S.

Przypominam o rozdaniu z okazji trzecich urodzin bloga - do zgarnięcia jest zestaw profesjonalnych kosmetyków do włosów. Zgłaszać możecie się [TUTAJ].



Co w Rossmannie piszczy - Program Nowości #1

$
0
0
Słyszałyście kiedyś o Programie Nowości Rosamanna? Ruszył chyba ze 2 lata temu - zgłosiłam się i już całkiem o nim zapomniałam, aż wreszcie w kwietniu dostałam maila z wiadomością, że zostałam przyjęta. Na blogu z tej okazji ruszy nowa seria postów, które będę starała się umieszczać co miesiąc, a nazwałam ją "Co w Rossmannie piszczy". Uznałam, że możecie być ciekawe, co w niedalekim czasie pojawi się w naszych ulubionych drogeriach - być może swoją opinią skłonię Was do zakupu? :)

W tym miesiącu wybrałam zestaw, w którym było dosłownie "wszystkiego po trochu". Zapach, coś do kąpieli, coś do pielęgnacji, kolorówka, coś do domu i artykuły higieniczne. Podoba mi się taki misz-masz, bo w każdym pudełku mogę znaleźć coś, co mi się przyda.


Poniżej zaprezentuję Wam każdy produkt, podam jego sugerowaną cenę i termin, w jakim pojawi się on na półkach Rossmanna. Jeżeli któryś kosmetyk zaciekawi Was na tyle, że będziecie chciały przeczytać na moim blogu jego recenzję - piszcie śmiało, jestem otwarta na propozycje :)

Z góry przepraszam Was za jakość zdjęć, ale pogoda jest tak kapryśna, że na słońce nie mam co liczyć, a mój aparat wyjątkowo źle radzi sobie z pochmurnym niebem za oknem...




Katy Perry, Mad Potion, Woda perfumowana dla kobiet - 64,99zł/15ml, dostępna od września

Wanilia, wanilia i jeszcze raz wanilia... <3 A ja kocham wanilię i słodkie zapachy, więc nowa Katy Perry skradła moje serce od pierwszego użycia! Zapach jest boski, flakonik za to, jak na moje oko troszkę tandetny i odpowiedni dla nastolatek. Ale to typowe dla Katy, więc nie marudzę :) Jak na razie jestem zadowolona z trwałości - po 6 godzinach od spsikania jeszcze go czuć. Zabiła mnie tylko cena. Moim zdaniem, jak na 15 mililitrowe maleństwo to trochę za dużo.


Lovely, Terracotta Compact, Cienie wypiekane do oczu nr 9 - 12,39zł, dostępne od października

Nie znałam wcześniej cieni Lovely, a ta paletka wydaje się być odpowiednia dla mnie. Pudrowy róż, rozświetlająca, perłowa biel, szarość, zimny odcień brązu i śliweczka wystarczą do wykonania zarówno dziennego, jak i wieczorowego makijażu. Na razie mogę powiedzieć tylko, że są słabiutko napigmentowane, więc będę testować je z bazą :)




WIBO, Royal Shimmer, Rozświetlacz do twarzy - 10,99zł, dostępny od września

Jeden rozświetlacz z Wibo już mam i jestem z niego bardzo zadowolona - na pewno zrobię Wam za jakiś czas porównanie obu wersji. Ta nowa, sygnowana nazwiskiem Pauliny Krupińskiej różni się od standardowej wersji tym, że ma piękne, roślinne tłoczenie na wierzchu. Kolory na pierwszy rzut oka są takie same, opakowania też bardzo podobne, ale cena nowego rozświetlacza jest nieznacznie wyższa. Ciekawi mnie, czy będzie tworzył tak piękną taflę, jak ten stary :)


Eveline, Lovers Rouge, Pomadka do ust w kredce, Creamy Coral - 15,99zł, dostępna od września

Przyznaję się bez bicia, że to moja pierwsza pomadka w kredce... I mam czego żałować! Jestem po pierwszym użyciu i wydaje mi się, że będzie z tego miłość :) Nie jest to typowa, kryjąca szminka, tylko pomadka pielęgnująca, nadająca lekki, transparentny kolor. Nawilża usta i trzyma się ładnych parę godzin - jedyny mankament, jaki zauważyłam, to podkreślanie suchych skórek. Ale to raczej wina braku pielęgnacji i peelingów, niż samej pomadki :) Sam kolor jest piękny! Typowo letni, nasycony koral.


Kneipp, Słodka harmonia, Żel pod prysznic pomarańcza&kwiat lipy - 12,99zł, dostępny od września

To mój pierwszy kosmetyk marki Kneipp. Podoba mi się fajny, krótki skład i pięęęęękny, naturalny zapach - pomarańcza lekko przełamana ziołowym zapachem kwiatu lipy. Jest gęsty i dobrze się pieni, więc mam nadzieję, że będzie wydajny. Nie mam zbyt dużych wymagań, jeśli chodzi o żele pod prysznic, tym bardziej, że zużywam je w ekspresowym tempie :D Myślę, że się polubimy. 


Lirene, Dwufazowy płyn do demakijażu oczu wydłużający rzęsy - 13,49zł, dostępny od lipca

Jest już dostępny w Rossmannach, więc śmiało możecie po niego hasać - w dodatku jest na niego niezła promocja (8,99zł). Bez problemu radzi sobie z usuwaniem makijażu oczu, nie podrażnia, nie powoduje szczypania, nie jest za tłusty, ale... Czy płyn do demakijażu może powodować wzrost rzęs? :)


Velvet, Chusteczki nawilżane dla dzieci, Pure - dostępne od października (nie mogę znaleźć ceny)

Nie mam dzieci i nie zamierzam mieć w najbliższej przyszłości, ale chusteczki nawilżane są w moim domu zawsze. Noszę je w torebce, w kosmetyczce, są też na półce w łazience. Najbardziej lubię właśnie chusteczki dla dzieci - są delikatne i nie podrażniają :) Te z Velvet są dodatkowo bezzapachowe i hipoalergiczne, więc spokojnie mogą je stosować osoby z wrażliwą skórą. W opakowaniu są 64 sztuki, więc wystarczą na długo. Spełniają swoją funkcję i więcej nie wymagam. 


Glade, Discreet Decor, Urządzenie dekoracyjne o zapachu czarnych jagód - 14,99zł, dostępne od października

Bardzo lubię takie wynalazki - nie dość, że pachnie, to jeszcze ładnie wygląda i pełni funkcję ozdoby. Zapach nie jest typowo owocowy, ale lekko przełamany czymś słodkim. Pachnie bardzo intensywnie, a woń roznosi się po całym mieszkaniu. Mam nadzieję, że wystarczy na długo (producent obiecuje 6 tygodni trwałości). Dodatkowo dostałam wkład, który osobno kosztuje 12,99zł. 


o.b., ProComfort Night, Tampony do stosowania na noc - 13,49zł, dostępne od sierpnia

Możecie mnie zlinczować, że pokazuję na kosmetycznym blogu tampony, ale każda z nas jest kobietą i musi dbać o higienę podczas okresu :) Tampony o.b. lubię i używam ich od dłuższego czasu, niestety tylko na dzień, ze względu na obawy przed ZWT. Nowe tampony są przeznaczone do stosowania na noc, więc mam nadzieję, że nareszcie będę mogła spać spokojnie.


Emco, Baton musli XXL, owoce lasu - 1,69zł, dostępny od września 

Maaaaaatko, wiecie jakie to było pyszne? :D Baton zniknął już po rozpakowaniu pudełka, więc teraz mogę Wam powiedzieć, że warto raz na jakiś czas zaopatrzyć się w taką przekąskę. Nie był ekstremalnie słodki, jak typowe batony, a mocno owocowy i... po prostu smaczny :) Świetny, zdrowy sposób na zaspokojenie ochoty na słodycze.


Nivea, Peeling oczyszczający - 14,99zł, dostępny od września

Użyłam go dwa razy i jak na razie jestem zawiedziona. Drobinek peelingujących jest mało, a mimo tego bardzo ciężko je zmyć. Przemywam twarz wodą, potem jeszcze wacikiem nasączonym płynem micelarnym, a patrząc w lustro nadal widzę granatowe kropki... Co do samego działania - jest okej, ale tyłka nie urywa. Będę testować dalej.

I to by było na tyle :)
Co przykuło Waszą uwagę? O czym chciałybyście poczytać na blogu?


Eveline, Self Tan, Rajstopy w sprayu | Mgiełka samoopalająca

$
0
0
Choć pogoda za oknem przywołuje na myśl raczej jesień, niż lato, staram się przywoływać słońce na różne sposoby. Chociażby przez utrzymywanie mojej skóry w złoto-brązowym kolorze :D Promienie słoneczne muskały mnie w te wakacje, sumując, może tylko przez 2 dni, ale staram się nie chodzić blada jak córka młynarza. Solarium odpada - nie lubię, nie chcę, nie będę niszczyć skóry. Zostają więc produkty samoopalające. Dziś o dwóch nowościach marki Eveline Cosmetics, które mogą być ciekawą opcją dla tych z Was, które mają problemy z nakładaniem tradycyjnych samoopalaczy. 


Mowa o Rajstopach w sprayu i Arganowej mgiełce samoopalającej, które nieco się od siebie różnią. 

Zacznijmy od rajstop. Już na początku napiszę Wam, że nie są to takie rajstopy, jakie ma w swojej ofercie m.in. Sally Hansen, czy od niedawna Lirene. Nie dają natychmiastowego efektu - jest on widoczny dopiero po kilku godzinach. Jest to kosmetyk w postaci rzadkiego, nietłustego płynu, który rozpylamy na skórze nóg i wsmarowujemy okrężnymi ruchami. Pachnie ładnie, kwiatowo i słodko, ale tylko do momentu, w którym zacznie się utleniać - wtedy niestety czuć typowy dla samoopalaczy smrodek :( Na szczęście nie jest on intensywny i bardzo uciążliwy, ale jednak go czuć. 


Co do efektu - jestem bardzo zadowolona :) Kosmetyk ładnie rozświetla skórę, optycznie maskując wszelkie niedoskonałości. Nigdy nie przykładałam się specjalnie do jego równomiernego rozprowadzenia, a mimo tego, nie nabawiłam się smug, czy plam (no dobra, raz kapnęło mi na stopę, nie zauważyłam i chodziłam z brązowym plackiem przez tydzień :D). Opalenizna, jaką tworzą rajstopy w sprayu nie jest pomarańczowa, a niezwykle delikatna, brązowo-złota i wygląda bardzo, ale to bardzo naturalnie. Kosmetyk nie brudzi ubrań, a efekt utrzymuje się około 4-5 dni :)

 
Jeżeli chodzi o mgiełkę, działanie jest bardzo podobne. Opalenizna pojawia się po kilku godzinach, jest bardzo delikatna, wręcz ledwo zauważalna, a jej kolor przypomina lekkie muśnięcie słońcem. I o ile w przypadku rajstop ten efekt bardzo mi się podoba, tak w przypadku mgiełki jest trochę uciążliwy. Już tłumaczę o co mi chodzi ;)

Na początku byłam zadowolona z mgiełki. Opalenizna delikatna, naturalna, bez smug i zacieków. Ale gdy chciałam osiągnąć trochę mocniejszy kolor, po prostu nie dało rady... Musiałabym chyba psikać nią całe ciało 3 razy dziennie, żeby ładnie się zbrązowić. Oprócz tego, do obu produktów nie mam zastrzeżeń - nie powodują podrażnień, nie przesuszają (a wręcz nawilżają skórę), szybko się wchłaniają i nie brudzą ubrań. 



I na koniec ciekawostka. Spójrzcie na zdjęcie powyżej. Po lewej mgiełka, po prawej rajstopy. Czy coś przykuło Waszą uwagę? Otóż... Składy obu produktów są identyczne. Nie, one nie są podobne. Są toczka w toczke takie same :) Wniosek nasuwa się sam - po co przepłacać, skoro można kupić jeden produkt i stosować go na całe ciało?
A jak już przy cenie jesteśmy, zarówno mgiełka, jak i rajstopy w sprayu kosztują 19,99 zł/150 ml, a kupić możecie je np. w Rossmannie (teraz promocja - 15,99 zł). I jak, skusicie się?
 
 

ShinyBox lipiec 2015, Perfect Beauty - say yes!

$
0
0

Pod koniec zeszłego miesiąca dotarła do mnie najnowsza, lipcowa edycja ShinyBox. Pudełko nosi nazwę Perfect Beauty - say yes! i zostało stworzone przy współpracy z serwisem twojasuknia.pl, który specjalizuje się w sprzedaży sukien ślubnych.

Z kosmetykami z zestawu mamy zabdać o swoją cerę, pobudzić skórę do odnowy, zapewnić sobie profesjonalną depilację, a nasze stopy mają stać się aksamitnie gładkie. Dodatkowo inteligentny krem do opalania pozwoli nam cieszyć się do woli letnim słońcem - jak obietnice mają się do rzeczywistości? :)




Zawartość boxa to 4 kosmetyki pełnowymiarowe, jeden w wersji podróżnej i dwie miniatury. Tym razem postawiono na pielęgnację i, ku uciesze klientek, w lipcowym Shiny nie znalazł się ani jeden kosmetyk kolorowy z Glazel... :D

Zajrzyjmy do środka!


ETRE BELLE, Krem do opalania Sun Care SPF30, 105 zł/75 ml - miniatura 40 ml

Inteligentny krem o delikatnym zapachu jest kombinacją substancji pielęgnujących i nawilżających, takich jak pantenol, alantoina, mocznik i seryna. Zapewnia skórze pełną ochronę przed słońcem, pozostawiając ją gładką, silną i elastyczną. Produkt nie zawiera parabenów, parafiny i olejów mineralnych. 

Za oknem skwar, sezon urlopowy w pełni, więc niedługo będę mogła dokładnie przetestować krem. Na razie używałam go na twarz - ładnie pachnie, szybko się wchłania, nie bieli, a co najważniejsze, nie zawiera parabenów i parafiny, więc nie muszę się martwić, że mnie zapcha. Taka miniatura jest idealna na wakacyjne wyjazdy, bo nie zajmuje dużo miejsca w kosmetyczce i nie trzeba zabierać ze sobą dużej butli. Nie wiem tylko, dlaczego krem ma tak wysoką cenę... Myślę, że nie byłabym w stanie wydać aż tyle na krem z filtrem, którego używam tylko podczas wakacji.


NOREL, Krem hialuronowy, 49 zł/50 ml - miniatura 25 ml

Krem o aksamitnej konsystencji dla skóry suchej i normalnej, z równoczesnymi objawami odwodnienia - szorstkością i łuszczeniem naskórka. Tworzy na skórze delikatny, jedwabisty film ochronny niwelujący suchość i napięcie naskórka. Intensywnie nawilża, uzupełniając niedobory wilgoci w skórze przez wiele godzin.

Marka Norel jest mi nieznana - co prawda pojawiła się jakiś czas temu w Shiny, ale wtedy był to krem niemający nic wspólnego z pielęgnacją twarzy :) Na razie mogę powiedzieć, że dobrze sprawdzał się podczas chłodniejszych dni. Teraz obawiam się, że w ciągu dnia może spływać, ponieważ nie wchłania się całkowicie, a pozostawia na skórze, wspomniany wyżej, ochronny film. Dobrze nawilża i łagodzi uczucie ściągnięcia - jestem na tak!


FARMONA, Peeling myjący Tutti Frutti, 5 zł/100 ml - travel size

Tutti Frutti to pełne soczystej świeżości kosmetyki dla wszystkich, którzy cieszą się życiem. Odkryj soczyste orzeźwienie gruszki i żurawiny, kiwi i karamboli, oraz wiśni i porzeczki. Poczuj się owocowo. 

Bardzo lubię całą serię Tutti Frutti, dlatego bardzo ucieszyłam się z obecności tego peelingu w pudełku. Pachnie świeżo, owocowo, intensywnie, poza tym nieźle radzi sobie z usuwaniem martwego naskórka i oczyszcza skórę. Czego chcieć więcej? :)


SILCATIL, Sztyft ochronny, 19 zł/szt.

Skutecznie chroni stopy przed otarciami oraz zapobiega powstawaniu pęcherzy i odcisków. Zawiera skwalan oraz olej jojoba, które dodatkowo intensywnie odżywiają i nawilżają skórę, a także zwiększają jej elastyczność.

Latem stawiam na wygodę i nie narażam moich stóp na otarcia i pęcherze, dlatego sztyft pójdzie w ruch dopiero przed jakąś imprezą, gdy założę szpilki. Mam nadzieję, że sprawdzi się w swojej roli i ochroni stopy przed uszkodzeniami. Opakowanie jest praktyczne i ułatwia nakładanie produktu, a w dodatku wszędzie się zmieści, ze względu na niewielkie rozmiary :)


SHEFOOT, Krem odżywczy, 19,90 zł/75 ml

Opracowany, by odżywiać i uelastyczniać przesuszoną skórę stóp i zapobiegać mikropęknięciom. Wzbogacony płynną keratyną i elastyną, które wzmacniają płytkę paznokcia. Olej arganowy i witamina E nawilżają, ujędrniają i regenerują, a masło shea tworzy na powierzchni skóry ochronny film. 

To zdecydowanie hit tego pudełka! Latem często zapominamy o nawilżaniu stóp, a to największy błąd - przez to skóra robi się szorstka, twarda i zaczyna pękać. Krem nie dość, że ma naprawdę bogaty skład, to świetnie radzi sobie ze zmiękczaniem skóry. Pięty już po dwóch użyciach miałam jak bobasek, a paznokcie wyglądały dużo lepiej, niż wcześniej. Zapach tego kremu tak mi się spodobał, że czasem smaruję nim też ręce. Jestem mega zadowolona!


DOVE, Dezodorant Beauty Finish, 11,99 zł/szt.

Dezodorant Dove Beauty powstał, aby twoje pachy były jeszcze bardziej zadbane. Zawiera 1/4 kremu nawilżającego, który odżywia skórę pod pachami, pozostawiając ją miękką i miłą w dotyku. Zapewnia 24h ochronę.

Antyperspirantów w Shiny było w ostatnim czasie zbyt dużo... W dodatku nie przepadam za dezodorantami Dove (drugą opcją była Rexona), więc nie byłam entuzjastycznie nastawiona do tego produktu. Pachnie pięknie, ale słabo radzi sobie z ochroną przed poceniem, tym bardziej teraz, gdy temperatury grubo powyżej trzydziestki... 


COSMODERMA, Pasta cukrowa Sweet Skin, 29 zł/170 g

Pasta cukrowa Sweet Skin ułatwia nie zawsze przyjemny zabieg depilacji. Zawiera wyłącznie naturalne składniki i można stosować ją na skórę skłonną do alergii. Depilacji może zostać poddane całe ciało, jak i delikatne partie twarzy, ponieważ zabieg jest praktycznie bezbolesny. Skóra po zabiegu jest gładka, delikatna i odżywiona. 

Bardzo chciałam spróbować tego sposobu depilacji, jednak za nic w świecie nie potrafię uzyskać takiej konsystencji pasty, żeby wykonać zabieg bez problemów. Za każdym razem byłam cała poklejona, a włoski wyrwałam może ze 4... Szkoda, bo miałam nadzieję na bezbolesne i trwałe usunięcie niechcianego owłosienia. Może ktoś używał tej pasty i podpowie mi, jak się z nią prawidłowo obchodzić?

____________________________________

Podsumowując - w pudełku znalazły się zarówno świetne kosmetyki (krem Norel, She Foot i peeling Farmony), które od razu skradły moje serce, ale też takie, które odłożyłam na półkę i mam nadzieję, że kiedyś ich użyję (szytf Silcatil, pasta cukrowa Cosmoderma). Co do kremu z filtrem, uważam, że powinien znaleźć się w pudełku przed wakacjami, a nie w połowie, kiedy większość już była na urlopach - niemniej jednak na pewno go zużyję, bo jest naprawdę dobry. Nie wiem też na czym polegała współpraca z serwisem twojasuknia.pl - w środku brak jakiejkolwiek ulotki, rabatu, informacji na ten temat - ktoś coś wie? :D



Z lipcowej edycji jestem zadowolona - na potwierdzenie wrzucam zdjęcie Lily, której bardzo spodobał się dezodorant z Dove. Chyba jej go oddam :D


Viewing all 98 articles
Browse latest View live